środa, 24 kwietnia 2019

Wiosna w Ogrodzie Saskim

Wiosna, panie sierżancie!

Nawet zwykłe przejście przez Ogród sprawia, że człowiek pragnie odetchnąć pełną piersią i uśmiecha się tak o, automatycznie.

Tylko to graffiti jest takie straszne...


A to był pierwszy mleczyk tej wiosny :)



Obrazek z cyklu "Stare i nowe" :)


niedziela, 14 kwietnia 2019

Dom przy Kępie Tarchomińskiej


Wielokrotnie mówi się o osadnictwie olęderskim w kontekście Żuław Wiślanych, jednak Olędrzy dotarli i do Warszawy. Osiedlili się m.in. na Saskiej Kępie, a także na „moim” Tarchominie (choć jeśli chodzi o podział administracyjny, są to już raczej Nowodwory). Osada o nazwie Kępa Tarchomińska powstała pod koniec XVIII w. nad brzegiem Wisły, regularnie zalewanym przez wylewy rzeczne. Zresztą, sama nazwa oznacza wyspę lub teren bagienny. Zważywszy na to, jak bardzo klną czasami na wiosnę mieszkańcy pobliskich nadwiślańskich bloków, nic się nie zmieniło.

Widoczek nadwiślański w pobliżu okolicy, o której dzisiaj mówimy.

Olędrzy wiedzieli jednak, jak sobie radzić w takim wypadku – w końcu zostali powitani w Polsce z otwartymi rękoma między innymi dlatego, że potrafili czynić cuda, jeśli chodzi o uprawę pól podmokłych i meliorację. Było to również widoczne w ich obejściach. Kiedy zaczynali budowę domu, kopali rów odwadniający, a ziemię wysypywali w jedno miejsce, tworząc wzgórek zwany terpą. Na terpie stawiano budynek, kompletnie inny od tych, jakie wypełniały pobliskie wsie. Podczas gdy w polskim obejściu znajdowało się kilka zabudowań gospodarskich, Olędrzy wszystko mieścili pod jednym dachem, tylko w ściśle określonym porządku: najpierw część mieszkalna, potem obora, a na końcu stodoła. Kiedy przychodziła woda, przelewała się przez mieszkanie, oborę i stodołę, a potem, wzbogacona o obornik, rozlewała się na pole. Nic nie pozostawiano przypadkowi, w ten sposób część mieszkalna pozostawała czysta, a nawóz zatrzymywał się na ogradzającym pole płocie z wikliny. Tak, wierzba to również spadek po Olędrach! Wierzba potrzebuje dziennie około 60 litrów wody, więc służy do osuszania terenu!


Niestety, choć osada przetrwała wojnę, po przyłączeniu tego terenu do Warszawy pozostałości po pierwszych kolonistach zaczęły zanikać. Obecnie pozostały dwa – nieliczne fragmenty nagrobków na cmentarzu, znajdującym się na zamkniętym osiedlu strzeżonym (sic!) oraz dom numer 14 – i nawet z wału wiślanego widać jego położenie na terpie.


Przy okazji niechcący zrobiłam sobie cienisty autoportret.



wtorek, 9 kwietnia 2019

Arkadia... ale nie ta!


Piękny park w sąsiedztwie Królikarni założono w latach 1968-70. Składa się z części górnej, na skarpie i dolnej, u jej podnóża. Nazwa nawiązuje do pałacyku Stanisława Herakliusza Lubomirskiego i otaczającego go ogrodu, wybudowanego tutaj według projektu Tylmana z Gameren blisko trzysta lat wcześniej. Niestety, nic nie pozostało z tamtych czasów.



Park Arkadia jest połączony koncepcyjnie z Królikarnią i Parkiem Rzeźby. Ma charakter spacerowo-wypoczynkowy i w 2008 r. został objęty ochroną, funkcjonując jako zespół przyrodniczo-krajobrazowy. W uzasadnieniu podano m.in. ochronę fragmentu skarpy warszawskiej nietkniętej przez człowieka, z której wypływają naturalne cieki wodne, zasilające stawy. Ochronie podlegają również walory widokowe – każdy, kto kiedykolwiek spojrzał na Królikarnię od strony stawów, od razu zapomni, że znajduje się w olbrzymim, tętniącym życiem dwumilionowym mieście.

poniedziałek, 1 kwietnia 2019

Piękny widok przy Fletniowej!


Tak, wiem, ciężko te walające się folie i zwały piachu nazwać pięknym widokiem! Ale on naprawdę jest cudowny! Świdermajer przy Fletniowej jest remontowany, będzie żył! A jeszcze niedawno zastanawiano się, czy nie podzieli losu choćby takiej Topolanki!



To unikat, willa letniskowa w stylu nadświdrzańskim, zbudowana na początku XX wieku dla niejakiej Natalii Śmiernickiej. Planowano wówczas uczynić z Płudów miejscowość letniskową, z tramwajem! Niestety, na planach się skończyło, a po II wojnie światowej dom przekazano kwaterunkowi. Kupiono go potem wprawdzie na własność, ale koniec końców w 2009 r. opustoszał.

Nowy właściciel pragnął go rozebrać, jednak dzięki działalności białołęckich organizacji został ocalony. Jak widać – da się!