środa, 30 stycznia 2013

Ciapa i chlapa...

Nie jestem fanką temperatur syberyjskich, jednak jak głosi klasyczne hasło, "jak jest zima, musi być zimno." Po kilku mroźnych dniach znowu zrobiło się cieplej i na chodnikach czeka na nas podmarznięta chlapa... Chyba jednak wolę mroźne słoneczne dni. 

W ramach odpędzania od siebie myśli o zupie na chodnikach, zamieszczam śliczny zimowy widoczek z Tarchomina. Tak pięknie było tutaj w sobotę.



niedziela, 27 stycznia 2013

Tu byłem. Hitler.

Jednym z ciekawszych miejsc w Marysinie Wawerskim jest kościół parafialny pod wezwaniem św. Feliksa z Kantalicjo przy ulicy Kościuszkowców. Nie jest najstarszy, ani nawet pewnie nie najpiękniejszy. Jest jednak bez wątpienia bardzo ciekawym miejscem dla wszystkich zainteresowanych historią II wojny światowej. 
 

Zanim jednak przejdziemy do wojennej opowieści, która czyni go wyjątkowym, kilka słów na temat jego powstania. Decyzję o budowie świątyni podjęto w 1927 r., kamień węgielny wmurowano w 1929 r., jednak przez długi czas kościół nie został ukończony - jako że finansowany był również ze składek Polonii amerykańskiej. Kryzys lat 30. uderzył w społeczność wiernych zarówno po tej, jak i po drugiej stronie Atlantyku i dopiero w 1935 r. świątynię oddano do użytku wiernych, choć nie posiadał jeszcze ani ołtarza, ani nawet głównych drzwi! Nad wejściem widniała już jednak rzeźba Xawerego Dunikowskiego, przedstawiająca Matkę Boską Częstochowską oraz figury św. Franciszka z Asyżu i św. Feliksa z Kantalicjo, którą można podziwiać do dzisiaj. W ciągu następnych dwóch lat świątynię jednak doposażono właściwie.


Kiedy wojska niemieckie zajęły te tereny, kościół był dla nich szczególnie cenny ze względu na wysoką (80 m.) wieżę, doskonały punkt do obserwowania bombardowanej Warszawy. To właśnie z tego powodu 22 września 1939 r. "zaszczycił" to miejsce swoją obecnością Adolf Hitler. Choć wizyta nie należała do najprzyjemniejszych dla gospodyń tego terenu, sióstr felicjanek, miała jeden pozytywny skutek. Niemcy, jak łatwo się domyślić, chętnie i tłumnie odwiedzali to miejsce, by choć przez chwilę stanąć tam, gdzie przebywał ich wódz, a na pamiątkę tej wizyty kupowali pocztówki z wizerunkiem kościoła - cegiełki, z których zysk miał zostać przeznaczony na wykończenie budowy.

Nie jest to jedyna historia związana z wojenną przeszłością tego miejsca. Jak w wielu innych punktach miasta, tak i tutaj sam budynek jest świadectwem przeszłości. Kiedy w 1944 r. na te tereny wkroczyły wojska sowieckie, dowództwo oczywiście doceniło strategiczne znaczenie budowli. Niemiecka artyleria zza Wisły regularnie bombardowała zatem kościół oraz wieżę, co spowodowało olbrzymie uszkodzenia. Część z nich jest jeszcze widoczna na jednej ze ścian kościoła, jednak zgodnie z paskudnym trendem zamazywania śladów wojennych, jaki obecnie można zauważyć na terenie Warszawy, ślady po pociskach znikają obecnie przy odnawianiu. 


Ponieważ siostry obawiały się, że ostrzał spowoduje całkowite zniszczenie świątyni, poprosiły saperów o kontrolowane zawalenie wieży. Ich prośba została spełniona, a z pozostałych po wieży kamieni siostry zbudowały grotę Matki Boskiej z Lourdes, znajdującą się przed kościołem. Ciekawostką jest fakt, że nie ograniczono się tylko do materiału budowlanego, grotę tworzą również fragmenty bomb, które spadły w 1944 r. na to miejsce. Przerażające, acz bardzo wiarygodne świadectwo tamtych czasów.





niedziela, 20 stycznia 2013

Z wizytą u wizytek

Kiedy idzie się ulicą Królewską w stronę Krakowskiego Przedmieścia, na horyzoncie majaczy się ładna późnobarokowa fasada kościoła s.s. wizytek pod wezwaniem Opieki Świętego Józefa Oblubieńca. 


Kościół przylega do zabudowań klasztornych, które powstały na tym terenie po potopie szwedzkim. Dobrodziejką zakonu i osobą, która sprowadziła wizytki do Warszawy, była królowa Ludwika Maria Gonzaga, której obecność w Polsce zawdzięczają również szarytki i misjonarze od Wincentego á Paulo. Nie da się ukryć, że jej podopieczne doceniły ten gest, jako że serce królowej do dzisiaj znajduje się jako cenny skarb na terenie klasztoru. Niestety, nie można go obejrzeć, bo wizytki to zakon klauzurowy i klasztor jest niedostępny dla osób z zewnątrz. Wielka szkoda, bo na jego terenie znajduje się również XVII-wieczny drewniany budynek - Kalwaria, która w całości przetrwała niejedną zawieruchę dziejową. Można nań co najwyżej spojrzeć z terenów uniwersyteckich, najlepiej zimą, bo nie zasłaniają go liście.

Nad wejściem do klasztoru znajduje się obraz przedstawiający nawiedzenie św. Elżbiety przez Pannę Marię, solidnie, jak widać, upstrzony przez gołębie. 


Przechodzień może wejść do przedsionka klasztoru, gdzie znajduje się oryginalne urządzenie służące do przekazywania korespondencji i przesyłek dla sióstr, a także rozmównica dla krewnych. Tylko nieliczne siostry wychodzą z klasztoru, reszta jest odcięta od świata, postępując wedle słów znajdujących się nad okienkiem przy dzwonku, za którego pomocą informuje się dyżurną siostrę, że ktoś właśnie przybył.


Nie wiem, jak Wy, ale ja nie byłabym do tego zdolna.

sobota, 12 stycznia 2013

Śnieg!

Wreszcie zima zachowuje się tak, jak powinna! Z nieba spada biały puch, pewnie już wieczorem będzie z niego zimowa chlapa, ale póki co, cieszę się, jak dziecko! W końcu jest zima, prawda?
Choć jak widać, nie wszyscy spodziewali się, że w styczniu popruszy... Dzisiaj moim oczom na Smolnej ukazał się taki oto obrazek...


Ciekawe, czy właściciel będzie miał z roweru jeszcze jakikolwiek pożytek...

A jeśli jest nam za zimno, na Szpitalnej czeka na nas pijalnia czekolady Wedla, jedyny w swoim rodzaju "staroświecki sklep"...