Wiecie, co mnie
tak strasznie smuci podczas spacerów w centrum Warszawy? To, że mimo wojennych
zniszczeń i powojennej „odbudowy”, w mieście nadal pozostało mnóstwo kamienic,
może nie najpiękniejszych, może zwykłych czynszówek, ale będących świadectwem
starej stolicy. Część z nich rozpadła już się sama, niektórym wielokrotnie pomogli
w tym „nieznani sprawcy”, kilka czeka na zmiłowanie, które nie nadejdzie…
Niektórym jednak przydałby się „tylko” porządny remont albo zadbanie „na co
dzień”.
Znalazłam się w
zeszłym roku w okolicach Jasnej i tak się akurat złożyło, że zamknięta
zazwyczaj brama prowadząca do kamienicy numer 17 była uchylona. Jestem wybitnie
wścibskim misiem i postanowiłam tam zajrzeć, zwłaszcza że już na samych
drzwiach, spod obrzydliwego graffiti, dało się spostrzec piękną dekorację. Nic
dziwnego, kamienicę zbudowano w latach 60. XIX w. dla architekta Juliana
Ankiewicza. Przetrwała wojnę. Oby jej piękno przetrwało kolejne lata…
Już na pierwszy rzut oka serce się kraja, prawda?
A przecież widać dawne piękno... ukryte pod odchodzącą farbą i sprayem...
Uwielbiam stare skrzynki na listy... Mają duszę... nawet jeśli są nieczynne.
Kapliczka raczej biedna, ale cudownie odznacza się na tle szarych, brudnych ścian...